Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszedł: prostactwo połączone ze względami, świńskie oczy, chrząkanie znaczące, latające spojrzenie, „przyjazne”, być może Filip mu się „spodobał”. Jaka to awantura? Mało prawdopodobne... A jednak: był policjant. Oddaliła z myśli ten straszny wypadek, nagły i tak zaskakujący, że mogła go zbrodniczo utopić w niepamięci.
Kupiła fajkę. Zapożyczyła się u sąsiada, obiecując spłacić łącznie z należnością za wędkę.
Paweł wychodził z domu przed piątą rano i Filip wcale tego nie zauważał, że przestał chodzić do gimnazjum.
Gdy zapytała Pawła, jak wygląda „tam”, niczego nie mogła wydobyć. „Tam” wygląda dobrze i majster zgodził się skredytować.
— A koledzy, gimnazjum, dyrektor? Mnie nie wzywał.
— Nie będzie wzywał. Nie mam kolegów. Wszystko będzie dobrze. Zanosi się, że będę miał konkurenta. Będzie ze mną pracował niejaki Tryton spod ciemnej gwiazdy.
— Spod ciemnej gwiazdy.
Filipowi przysługiwał zasiłek dla bezrobotnych, bez słowa poszedł i załatwił formalności. Były to także jakieś pieniądze.
Dziwiło ją tylko, że sam poszedł. Była przekonana, że nigdy by o tym nie pomyślał, że darowanym by wzgardził. Musiało zatem dziać się z nim coraz gorzej. Ukrywał swój stan, na własną rękę prowadził zabiegi. Nie mogła go sobie w tym wyobrazić.
Przypomniał sobie nagle — czego dotąd nigdy nie robił — jakąś odległą historię sprzed wielu lat. Wspomnienia — pomyślała o tym — ujawniają zły stan zdrowia psychicznego. Przebijają ściankę dzielącą od śmierci. Wspomnienia ukazują się wtedy, gdy człowiek spadając w próżnię trafia na warstwy przeszłości.
W dniach — gdy nocą zrywała się za oknami wichura, niebo pełne było szaleństwa, księżyc skakał poprzez chmury, brzęczały wszystkie łańcuchy — Angelikę ciągnęło do okna. Miała proste pojęcie o śmierci, bała się jej dla innych. Co do niej samej, wiedziała, że umrze spokojnie.
Filip wracał z ogródka. Wichura wdzierała się na schody, chwiała lampą w odrutowanym koszu. Filip zamykał drzwi na schody. Spokoiły się firanki. Paweł już dawno zasnął.
Odprowadzała Filipa do jego pokoju, żeby także poszedł spać. Ale on właśnie w dniu wietrznym zaczynał mówić o czymś mi-