Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z powietrza. Z krążkiem wrednego słońca pod niewinnymi oczami. Wredność, to, co mnie pociąga, i bezczelność istnienia. Prawdopodobnie na przegubach rąk ma pomarańczowe połyski, sypie się po niej szkło światła i jest chamska w uczuciach. Gdybyśmy poszli razem, toby pan zobaczył...
— Nie wychodzę z domu — pisnęły kółka łóżka Hieronima. — Niestety — rzekł cienkim głosem. W oczach ukazało się dobrotliwe wyrozumienie, i więcej, ciekawość. Ciekawość: o czym też ludzie myślą? I nawet wstydliwe podpalenie: niech mówi, to nie ja mówię.
— Nie uwierzy pan — rzekł Benedykt — gdy panu opowiem historię mojej dziecięcej emigracji. Jest to historia trudna do uwierzenia. Mając lat dziesięć przekroczyłem granicę i zagrałem rolę głuchoniemego. Zwyciężyłem tych głupców z dziecinną łatwością. Przeszedłem gehennę... Chodzę z gwizdkiem po torach, piszę wiersze nad głową wdowy Frankowskiej, która uważa mnie za kogoś nieprzeciętnego, bo jestem stróżem nocnym.
Można się było spodziewać, Hieronim spytał:
— Dlaczego głupców?
— Opowiem jutro. Czy można? Panu pierwszemu wszystko opowiem.
— Bardzo proszę.
Oknem napłynęły już krążki nocy, wydawało się, że tam na dole ksiądz drepcze wciąż wokół posążka i zamiata sutanną chodniczek, starannie, po księżowsku wyłożony płytami w zieleni.
Ktoś wyszedł za nim na schody i dogonił na półpiętrze. Był to ten z drgawkami, o twarzy zmęczonego prymasa kapeli cygańskiej. Zatrzymał Benedykta chwytając za rękaw:
— Pan wybaczy — poprowadził za rękę na półpiętro niżej.
— Świetny chłopiec, prawda? — zapytał znienacka.
— O tak.
— Gorące serce, uczynność niebywała. Czuły na ból, dyskretny, myślący, może nadmiernie — patrzył w oczy.
— Pan Hieronim wydaje mi się człowiekiem niezwykłym.
— Zmuszony jestem zapytać — odwrócił twarz — czy nie byłby pan łaskaw użyczyć mi pewnej kwoty w formie pożyczki do jutra, wedle uznania? Nie kładę nacisku, jeśli nie, rozstaniemy się w dyskrecji, o którą jedynie proszę.