Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz postanowił nie wyjść bez tej kartki.
Teraz sobie przypomniał patrząc na jej plecy, że poprzednim razem coś go w niej uderzyło, coś, co nie było mu obce ani też miłe. Tak! Mogła mieć lat pięćdziesiąt, była tęga, zasznurowana: to, co się nazywa — stara kobieta, ale jeszcze i jeszcze. Zgroza, kim mógł być ten drugi?
Ręce jej trzęsły się nad otwartą szufladą, nie mogła znaleźć.
— Kawalerze, po co? — zapytała z poczciwą rozpaczą. — Ja liczyłam, ja zapisałam, dwie kartki muszą być tutaj.
— Jak muszą, to są.
— Tak, tak, są na pewno. Nic u mnie nie ginie.
— Właśnie. Tylko jedna. Jest mi potrzebna.
Wróciła do szukania. Otwarła drugą szufladę. Były w niej męskie kołnierzyki.
Patrzył przed siebie. Było okno, pod oknem zydel, na zydlu poduszeczka do klęczenia przy oknie, w oczekiwaniu, na prawo drzwi, solidne, ciężkie, w politurze. Zamknięte. Dalej rzeźbiona czarna komoda, na niej lampa z abażurem, pod abażurem, jeśli się nie mylił, męskie spinki połączone łańcuszkiem. Ktoś takie nosił. Obejrzał pokój wokoło, w głębi była wnęka, tam nie sięgał wzrokiem. I w dalszym ciągu rozglądając się, nie wiedział, czego szuka.
Znów odwróciła się do niego:
— Wszystko będzie oddane w porządku, tak jak było przyniesione. Nie mogę znaleźć.
Rozłożył ręce, nic na to nie mógł poradzić.
Gdy zwracała się do niego z tym ostatnim zdaniem, znów usłyszał, czy zobaczył, czy dostrzegł w geście — który wykonała ruchem ręki na zewnątrz od siebie branym — odkrył coś znajomego. Lecz może nie w samym geście, już wiedział, w grymasie twarzy, która miała coś gotowego dla ludzi, jak potrawa z kotła. Twarz jej przyjmowała i oddawała — odbijała jakąś rzeczywistość, która została naniesiona, i przez to w reprodukcji nie pasowała do postaci. Tak daleko już pomyślał, że mógł się zupełnie pomylić. Lecz nie bał się tego pomyślenia.
Tknęło go i pomyślał: jeśli „tak”, to jestem genialny! Byłoby to dość nieprawdopodobne... A może równocześnie inne przesłanki naprowadziły go w myślach na to samo miejsce. Spojrzał na za-