Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak kolonie czarnych grzybów. Na tyłach był ten dom, czynszowa kamieniczka, niezdrowo rumiana i przydymiona. Z drugiej strony była już rzeka. Schodziło się do niej karkołomnymi zejściami wśród beczek po smole.
Na piętrze otwarła drzwi stara kobieta, uważna, jakby zadzwonił zbrodniarz. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała nazwisko osoby polecającej. Była szarosiwa i żółtawodziobata, schludna jak zakonnica. Podsunęła krzesło i nazwała Pawła kawalerem. Odebrała tłumok, schyliła się nad podłogą i przeliczyła. Potem wszystko z pamięci spisała na kartce i jeszcze przepisała na drugą kartkę dla Pawła. Pisząc umieściła się skromnie w drugim rogu stołu.
Żegnając popatrzyła na Pawła poczciwym okiem. Na kredensie, w zamszowej ramce, stała fotografia bladej dziewczynki w stroju do komunii. Dziewczynka miała długą twarz, ciężkie, rtęciowe oczy, nie domknięte powieki lalki. W białej godowej szacie spała snem porcelanowym wśród połyskliwych filiżanek. Przyszło mu do głowy, że pewno już nie żyje.
Czasem w nowym miejscu coś uderzy, nie wiadomo co. Lecz i nie wiadomo, czy temu uderzeniu nie należy poświęcić chwili uwagi. Co w tym być mogło, Paweł nie wiedział. Ale zapomniał kartki, tej dla niego spisanej, i na drugi dzień w czwartek nagle postanowił pójść po tę kartkę. Nie wiedział nawet, po co była mu potrzebna. Wiedział tylko, że chce być w tym domu raz jeszcze.
Zadzwonił do drzwi. Ktoś był i nie otwierał. Otwarła ta sama staruszka. Zdumiona, prawie przestraszona:
— Kartka? Kawaler się fatygował?
Paweł wszedł nie proszony. Było tak samo, lecz jakby inaczej. Nie podsunęła mu krzesła, usiadł. Stół był nakryty do kolacji.
— Koniecznie? — zapytała, odwracając się do wysuniętej szuflady kredensu, w którym widocznie chowała papiery.
— Tak, tak, proszę — usiadł i siedział.
Na stole były dwa nakrycia, przyrzucone w pośpiechu serwetką. Dymiło spod serwety gorące jadło, widać było brzeg półmiska z jakimś mięsem i ogórki na talerzyku. Porcelana taka, jaką powinna mieć spracowana służąca. Mieszkanie bogatsze i porządniejsze od mieszkania rodziców. Nie objęta obrusem stała salaterka z czymś podobnym do sosu.
Po co ja to stwierdzam? — dziwił się Paweł.