Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piasków, strumyki podcinały koła, opony posykiwały w piasku, niosąc drżenie skośnego siodełka.
Zeszli za skraj lasu, szli ścieżką, było pusto, odezwały się ptaki. Przekrzykiwały się z taką gorliwością, jakby je kto naśladował. Usiedli w wysokiej trawie po uszy, położył się, spojrzał w niebo. Po raz pierwszy widział, jak z czystego nieba formuje się chmura. Najpierw ukazał się punkcik. Pierwszy widoczny był dopiero wtedy, gdy już zjawił się drugi. Dwa jasne punkciki powstawały nie wiadomo kiedy. Punkciki zgęstniały i już był zalążek obłoku. Gdyby się go domyślić. W pierwszej minucie wyglądało to jak oddech.
A ona leżała obok i tarzała się w trawie. Odrzuciła kapelusz, rower rzuciła obok, szprychy strzygły blaskiem, koła ułożyły się w złamany garb. Gitara tonęła w trawie, wstążki zostały po wierzchu.
Gitara w jednym miejscu miała naklejoną jakąś karteczkę, jakby wykradziono ją z muzeum. Przypomniał mu się chłopczyk kryminalista, o twarzy stroskanego matrosa.
— Ładnie? — zapytała, przekręcając się w trawie twarzą do gałęzi na niebie.
Zaczęła gwizdać jakąś banalną melodię.
— Co? — zapytała. — Jest tu brzydko? — podparła się łokciem. Patrzyła w las. Rzeczywiście patrzyła w las, w którym było monotonnie i ciemno:
— Posłuchaj...
Robiło wrażenie, że ptaki jej odgwizdują.
Odezwała się kukułka.
— Dwa razy.
Kukułka popadła w nieskończoną serię, aż głos się zmienił w dyszkant.
— Idziemy — powiedziała, jakby trzeba było iść i iść. Jakby to było celem życia.
Był posłuszny. Znów nastała wesołość. Plótł, odplatała, szli zanosząc się od śmiechu. Stało się wesoło. Była głupia, jak długo można korzystać z tego dobrodziejstwa? Kreatura — myślał — kreatura lekkomyślna tak jak i ja.
Zwijała się, troiła się, podbiegała. Już sama dla siebie.