Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wereszczyński milczał. Po co ona zapytała? Nieraz na nią patrzył jak na obłąkaną idiotkę — której Filip nie jest wart. Darowywała mu to, również w milczeniu. Lecz dlaczego milczał? On, który lubił tak dużo mówić?
— Najdroższa pani Angeliko, kobieto o wielkim sercu i charakterze — powiedział prawie w ciemność. Stał trochę bokiem, bliżej okna. — Uroku wschodów i zachodów słońca. Księżycowa damo, jedyna, jaką znałem w mym nieszczęśliwym życiu. Nie wiedziałem, nigdy tego nie przewidywałem, że będę musiał odpowiadać. Jest mi niezmiernie trudno. Nie powiedziałem pani przedtem, że korespondowałem na przykład z Barlachem, z wielkim Barlachem, że wiązałem z tym nadzieje i że Bariach już mi nie odpisał. I musiałem się z tym zgodzić. Pani nie wie, kto to jest Bariach, a ja wiem, że dla mnie był szczytem. I musiałem to załatwić w sobie, żeby szczytem pozostał. Ile to kosztowało? Ja pani pomogę. Wiem dobrze, że człowiek, który ucieka w ciemność...
Pył grynszpanu opadał z sufitu, metal osiadał już na meblach, nadciągnęły z kątów czarne zasłony. Powietrze poiła stęchlizna grobowej nocy.
Było niespokojnie, trudno, niewidocznie; w kącie przy szafie stała Angelika i biło jej serce. Już musiała rozumieć.
Mrok był taki jak ten sprzed laty, w tamtym ogrodzie, w którym ją spotkał po raz pierwszy. Nie było świateł. Między tamtym a dziś istniała generalna różnica. Taka, jaka występuje między wrażeniem a rzeczywistością. Tą rzeczywistością, która lianami:swymi usiłuje zadusić każde nierzeczywiste wrażenie, aby potem wyładować swój pękający rok rocznie towar. Zalać, pokonać świat cały. A co dopiero biednego człowieka, z aparacikiem mózgu w głowie i wątłą smużką między anodą a katodą, która nazywa się uczuciem. Cóż to jest dla rzeczywistości! Ta sama rzeczywistość wykonuje przestrzeń, urządza czas; żal mu było, że nie może nic powiedzieć. Obiecał pomóc, nie mógł obiecać, że zabije. Mógł siebie poświęcić — lecz w jakiej formie? Płaskiego kunktatora?
— No — powiedziała z odległości mężnie — nie bardzo rozumiem... Jakieś musiały być powody... Powody, że pan go cenił... Jakże to inaczej nazwać? Przykro to mówić, zapytywać, lecz jakieś przecież wartości...