Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest to trochę inaczej.
— A za co się ceni? — podsuwała już wprost, żeby szybciej. Głos jej zadrżał: — mężczyznę?
— Tak, tak, wartości. Ale... To jest z gruntu inaczej. Zupełnie inaczej.
— Przecież wiem i widzę, a pan tak jakby się wzbraniał. I nie wiem już, jak to określić? Czemu pan nie domawia?
— Ja także nie wiem.
— Czy pan wie i nie chce powiedzieć, czy też pan raczej nie wie?
— Wiem — zdecydował się. — I jest to znacznie prostsze.
— Więc jakie?
— Dopytuje się pani tak — uśmiechnął się prawdopodobnie kwaśno. — Zapytuje pani o to, o co nie trzeba zapytywać. Powiem — podszedł kilka kroków bliżej.
Słyszała, jak ciężar jego się przesunął. Widoczność już była prawie minimalna.
— Panie Benedykcie — powstrzymała go nagle: — nie powie pan!
— Pani ma rację.
— Wycofuję swoje pytanie. O nic pana nie zapytałam. Odtąd będę polegała tylko na sobie. A tę przykrą chwilę wybaczam panu z całą otwartością. Nie mówmy o tym więcej.
— Powiem więc o czym innym — odszedł w stronę okna. — Kilka dni temu siedziałem u siebie w pokoju i przyszła mi taka myśl do głowy, która mnie w pierwszej chwili olśniła. Mój pomysł polegał na zapytaniu, co by było, gdyby życie człowieka toczyło się w odwrotnej kolejności, od śmierci do urodzin. Tak więc ktoś stwierdza, że odzyskał przytomność. Zatem jest i żyje. Jest pełny przestrachu i bólu. Lecz ból ustępuje. Czuje się coraz lepiej. Był śmiertelnie chory. Zdrowieje. Przybywa mu sił, jest coraz silniejszy, coraz zdrowszy. Mijają lata, staje się człowiekiem dojrzałym w pełni sił. Lecz na tym nie koniec. Staje się młodzieńcem. Lecz, jeśli młodzieniec martwi się, że lat mu przybywa, on staje się jeszcze młodszy. Jest już dzieckiem. O coraz szczęśliwszym spojrzeniu na świat. Spojrzeniu pełnym nieświadomości. Jednego dnia traci jej resztę... I widzi pani, z punktu wypowiedzenia czegoś