Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obowiązany. Uważał, że nie jest obowiązany. I obowiązkiem tym dopiero gardził. Podobnie z Lehnemanem; ten próbował rozmowy na boku. Ton i ostrożność świadczyły jasno. Małachowski przemilczał, ale się nie zdziwił ani się nie zgorszył. Łatwo się domyślił. Lehneman zatem nie miał sklepiku. Ryzykował co najmniej osiem lat więzienia; miał poglądy. Może te poglądy w końcu zdążały do sklepiku? Wyglądał na uczciwego fantastę, z kręgu zakonspirowanych pokoików, z trzeciego podwórka, gdzie już pierwsza brama bije fetorem zgniłych ryb i kisnących jarzyn. Milczenie Małachowskiego przyjął ze smutkiem. Więcej nie było mowy. Lehneman odsługiwał dwa lata. Nie wytrzymywał katorgi fizycznej, na zbiórkach był ostatni. W gruncie rzeczy zdarzało się, że na placu zbiórki cały pułk czekał na niego.
— Przez takiego jednego.
Lecz był i ten drugi, który „już nie mógł”.
— Co z wami, Siemionowycz?
Marsz jest wstydliwą czynnością fizjologiczną. Do pewnych granic, potem nikt z niczym się nie liczy, u samego krańca każdy jest samym sobą, w końcu chorym zwierzęciem.
Wasyl opuścił czwórkę, słaniał się, nie nadążał, był śmiertelnie blady, to jedno prawda. Znalazł się już w ogonach kompanii.
Ryk przekleństw eksplodował, jak bat świstały plugawe obelgi, nie było żartów, być nie mogło, podoficerowie zrywali płuca, w pełnym obciążeniu, na ugiętych nogach, jeszcze z moralnym obowiązkiem bezwzględnej kanalii.
Wypadły jakieś krzaki, patyki, gałęzie, dziury w ziemi, orzechy leszczyny owinięte w mokre liście. W tym to się rozgrywało, w ciasnocie, w zakorkowaniu. Z gałęzi spadała rosa na twarze jak na gorącą blachę, ziemiste ręce podciągały pasy, sprzączki, brały karabiny krócej, żeby zmniejszyć ciężar, puszki masek akurat wpadały do kroku, jeden wchodził na drugiego, a oporządzenie stroszyło się przeciwko oczom jak rogi krowy, na rozślizgłych nogach.
Wasyl był już dziesięć metrów w tyle. Podbiegł do niego Małachowski. Raz i drugi zachęcił i pobladł. Wściekłość i zmęczenie roztopiło myśli w tłusty smalczyk:
— Dołączyć!
— Brzuch...