Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lehneman pląsał w piasku i nosem leciał na twarz.
Małachowski wyjął mu karabin z rąk i zabrał.
Pył piaskowy zgrzytał nienawiścią.
Padały krople krwi w piasek. Nos Lehnemana w zawieszeniu celował pod obcasy maszerującego pnzed nim. Wszystko już było nienawistne.
Dwie czwórki przed Małachowskim drugi strzelec rozpoczął taniec, ale jeszcze walczył. Temu piana ukazała się na wargach. Próbował ulżyć i odpiąć plecak, na drelichu drgał mu zaciek białej, wypoconej soli. — Co jest dzisiaj z nimi?
Lehneman zwalił się pod nogi. Dwóch w biegu odciągnęło go do rowu i zostawiło. Małachowski sekundę stał nad nim. Lehneman leżał na brzuchu i patrzył w zbielałą trawę. Oko o czymś myślało. Może?
Może niepotrzebnie? Może kiedyś — jakże niepotrzebnie — gdyby kiedyś po latach rozpoznał Małachowskiego w swym sklepiku, odważyłby z cienkim uśmiechem funt najpiękniejszych wiśni. I na pewno powiedziałby coś takiego, o czym Małachowski myślałby potem przez kilka minut. Potrafią, oni, on, z cienkiej nitki’ wysnuty małomiasteczkowy filozof, cherlawy delikacik i żartowniś w ich stylu — w pozapinanej na czarne guziczki, chudej kamizelce, białej, spranej koszuli, nie ten, co dzisiaj, król swego życia i sklepiku. Dziś, ugodzony, kona w rowie i już się nie pozbiera. Gdyby można go było rozebrać na kawałki i rozdać po kieszeniach.
Z Białorusami kiedyś było; wszedł niespodziewanie na salę w koszarach, rozmawiali, nie spostrzegli jego wejścia, więc usłyszał. Leżeli z oczami utkwionymi w deski piętrowych łóżek i lżyli. Używali sobie, lżyli Rzeczpospolitą panów, wyrażali pogardę tej, której wbrew ich woli zmuszono ich służyć. Gdy go spostrzegli, zapanowała śmiertelna cisza. Byli przekonani, że to już koniec. Nic nie powiedział. Chociaż musiał słyszeć i nie wolno mu było nic nie powiedzieć. Wtedy zrozumieli, że jest jeszcze gorzej. Czekało ich zawiadomienie władz, potem sąd i wyrok. Lecz następne dni wykazały, że nie powiedział nikomu. Pojęli to po swojemu, to nadzwyczajne i niepojęte. Odtąd był na ich oku. Ta cicha ich przychylność była mu obojętna. Nie uznawał plucia i lżenia. Ale jeszcze bardziej robienia z tego użytku. Do którego był