Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobnie nie był uśmiechem, tylko grymasem gorliwości, zwykłej, codziennej. Ale były w tym uśmiechu i ogniki wesołości. Człowieka zmęczonego, który się podtruwa. Pracę wykonać musiał.
Paweł już się przygotował. I z całym szeregiem postanowień był przygotowany do przytomnego działania. Znał ten stan przytomności u siebie. Oznaczał on wykrętną trzeźwość do ostatniej chwili. Którą potem długo będzie mógł z niesmakiem podziwiać, gdy upłyną lata.
Jak dotąd podoficer nie wykonał ani jednego gestu, który by przekraczał dobry obyczaj nadany jego obowiązkom. Był w białej koszuli, miał podkasane rękawy, miał wielką, mocną głowę, przystrzyżoną na jeża tak ostro, że można by nią bez szkody toczyć po kamieniach. Wskazujący palec prawej ręki miał ucięty. Aha! — znaczyło to: kiedyś więc stchórzył przed, służbą wojskową. Pozbył się najważniejszego palca, przewidzianego przez wszystkie regulaminy wojskowe. Potem więc, dla wyrównania, poświęcił się pracy policyjnej. Z bezwzględnych zatem, nie może być ani o kropkę względniejszy.
Paweł przezornie nie dostrzegł tego palca. Stanął naprzeciw stołu, jak mu kazano.
Ktoś wchodził i wychodził, nie widział kto; nie wypadało mu widzieć. Piwnica była podłużna, miała zakamarki. Światło było ostre, z boku stał niski stół. Szczęknęło coś za jego plecami.
I oczywiście, że się nie obejrzał.
Stolik, przy którym siedział Max, był akurat taki, jaki stawiają czasem na brzegu rzeki. Przy podobnym łże-stoliku właściciel barki wydaje sztony pracownikom. Stolik był więc lekki, nogami jakby w piasku, chudy, wyszorowany, na nim leżały dwie ręce. Krzesło pod Maxem także było lekkie. Czy on tu prowadził własny, uboczny warsztacik? Do spraw lżejszych?
W gmachu było cicho. Jakby wszystko wymarło.
— Niepotrzebnie — skinął ręką Max. Powiedział to zapewne o jego rozebraniu. Ale gdy Paweł zwrócił się do ławy, zaraz go powstrzymał: — Niech będzie.
Był zmęczony? Perfidny? Ten prostak perfidny? Gdyby zmęczony — byłoby najlepiej.
Nic nie mogło być: „lepiej”. Trzeba myśleć, że będzie najgorzej.