Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z wagonu bezładnie na węglową rampę. Żołnierz służby sanitarnej — o karbolicznych, sinych policzkach, spadzistych ramionach, wszytych rękawami do połowy obojczyka, chudy, lecz o tym charakterystycznym odwłoku owada w ciąży przed złożeniem jaj w ziemię — pakował, wiązał w dziesiątki i ładował szczudła na ciężarówkę. Wkradało się więc niedbalstwo i jawność pośpiechu.
W takich dniach najchętniej rozstrzeliwano. Wydawanie kartofli szło powolnie. Ktoś rozkroił i skosztował stopień słodyczy.
Nastał wczesny zimowy wieczór.
W domu po raz drugi potwierdziła się wiadomość. Działo się coś; wylot ulicy nadbrzeżnej zamknięty był posterunkami. Wchodzono do niektórych domów. Przepuszczono Pawła z workiem na plecach.
Do niedawna najwięcej czasu zajmowało: o co im chodzi? Co mają na myśli, działając tak czy inaczej? Dopiero po pewnym czasie ta ich jedna jedyna myśl stała się krystaliczna. W praktycznych zdarzeniach z nimi odruch samoobrony kondensował się w jednym: ile wiedzą? Co zamierzają — było obojętne. Zamiary były znane.
W domu ostatecznie zastał wiadomości sprzeczne. Należało tylko z nich wybierać. Lecz pierwsze należało: opanować sytuację. Spojrzał na żonę. To pierwsze wymagało najwięcej wysiłku: należało opanować panikę:
— Jeszcze nie koniec wojny — powiedział.
Zabrano kogoś, kto był umysłowo chory.
— Więc co? — spojrzał na żonę piorunująco. — Nie dotyczy to nikogo z nas.
Ale równocześnie są inne aresztowania.
— To jeszcze nic nie znaczy! — krzyknął.
— Pójdę do Józefa — powiedział.
Najważniejsze jednak wydały mu się buty i wszystko to, co miał ze sobą zabrać, żeby czuć się dobrze.
— Scyzoryk — powiedział. — I buty. — Cieszyła go myśl o butach. Były przygotowane.
Podała mu scyzoryk.
— Teraz trzeba przytomnie — powiedział. — Bez słów, proszę.
Żona milczała. Miała ochotę załamać ręce. Ze strachu przed