Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak gdyby w gali, w świeżym białym półkoszulku i perłach w spinkach mankietów — po kolacji więc i po nakarmieniu cukrem kostkowym kanarka i po odczytaniu fragmentu szczególnie ulubionej przez niego Marii Konopnickiej — Paweł wręczył mu porcję ulotek. Od tego momentu stanowili już sitwę.
W kilka dni po zastrzeleniu Felicjana znalazł w szufladzie Józefa truciznę. Odbył z nim długą rozmowę. Józef uporczywie bolał nad tym, że za życia lekceważył brata i uważał go za tchórza. A teraz okazało się, że to on był tchórzem, który pozostał i pozostać zamierza. W końcu zgodził się, że tak czy owak żyć trzeba.
Od roku Paweł należał do organizacji. Nie lubił tych ludzi. To znaczy, nie lubił ich tak, żeby mógł powiedzieć: w zupełności. Byli to w przeważającej liczbie kolejarze, zepchnięci teraz do roli robotników torowych. Odstręczał go od nich kult świętych, odstręczało wyobrażenie golonki, miał złe doświadczenia z klerem. Bał się komunistów, którzy, co pierwsze, zdejmą szyny kolejowe jako wymysł burżuazyjny, i obejrzą ręce, aby były od pracy brudne. Z dostojnikami pontyfikalnymi znów — miałby ochotę tak jak kiedyś Filip — sięgnąć ręką, podnieść i upuścić jak blaszany kubeł.
Szare, zimowe, podziurawione chmurami niebo przyciskało się hermetycznie do pustej ziemi; jechały transporty na wschód, mnożyła się numeracja samochodów, pontonów, kołowrotów, stemplowanego żelastwa. Zatrzymała się kuchnia w przyczepie. Kucharz w białym kitlu otwarł boczne skrzydło wozu. Odkroił z połcia płat świeżej wieprzowiny. Szła orkiestra, tamburzyści wykonywali pałeczkami łamańce, wyrzucając je w mroźne powietrze.
Na bocznicy kolejowej wyładowywano wagon szczudeł, fabrycznych, drewnianych piszczeli, sztucznych nóg i sztucznych rąk. Przywieziono to wszystko dopiero w spodziewaniu, bo rannych tu jeszcze nie było. Tambor major po odskrobanym ze śniegu bruku szedł, podskakiwał i zajeżdżał swe nogi na śmierć w popisowym tańcu, z marszałkowską pałą nad głową.
Paweł przyszedł z workiem po przydział zmarzniętych kartofli. Transport protez wyglądał, jakby załadowano go nie z wojenną miłością, lecz z obrzydzeniem. Sprzątano ręce i nogi wyrzucone