Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak pies trzymała głowę opartą na łapach i patrzyła Małachowskiemu w oczy, i patrzyła.
Na twarzy jego ukazał się, zaczął się ukazywać, uśmieszek, daleki, chwiejny; przed chwilą znów nałożył blaszane okulary, jakby chciał ją lepiej widzieć. Sucha, stara twarz, wyszlifowana jak kamień, zaczęła czerwienieć, i wciąż patrzył. Nagle twarz pobladła.
— Co?! — uleciało mu z warg, lekko.
Nastała chwila ciszy, ktoś pierwszy spostrzegł, że coś tu się stanie.
— No, no, no! — powiedział ktoś pojednawczo. — Weźcie ją. Co ona tam?
Herodek nadymał się coraz dalej, a gdy niespodziewanie zwrócił głowę ku Antoninie, kątem oka dostrzegła, że twarz miał zupełnie płaczliwą. Dlaczego on cierpi? Dlaczego akurat teraz w obecności tylu ludzi?
— E! ...e! ...e! ... — ostrzegł Małachowski. Dojrzał widocznie w jej twarzy coś, co mu się bardzo nie podobało.
— Y! ...y! ...y! ... — odpowiedziała mu natychmiast, prosto w nos. Przedrzeźniając możliwie najobrzydliwiej.
Wstała.
— To on — pokazała palcem na ojca — to on napisał ten list... A ja mu pomogłam... Ja go namówiłam. — I dodała w ciszy: — Bo my pana nie-na-wi-dzi-my!
Widziała jeszcze, że wstał i ukazał się nad nią:
— Nie-na-wi-dzi-cie?
W oczach jego zaświeciły fioletowe błyski:
— Nie-na-wi-dzi-cie? A ja tę nienawiść opłacam...
Zerwał mu się głos, podniósł rękę.
W lewym uchu usłyszała huk jak od wystrzału.
Uderzył ją. Stało się to jak piorun.
Co było dalej? Nie wszystko pamięta.
Wszyscy znaleźli się przy Małachowskim. Podnoszono go jak gdyby. Podnoszono, bo zniknął z jej oczu. Ktoś biegł po wodę.
— Wody! Wody! — krzyczał czyjś głos. Wszyscy zderzyli się ze sobą.
A ona, to jedno pamięta, że zamarła i że się nie poruszyła. Ach to tak — pomyślała słodko: — wpadłeś! Wpadłeś mi, stary draniu.