Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oświadczam — rzekł pogodnie Paweł — że przyjąłem dzisiaj olbrzymie zamówienie.
Odezwały się śmiechy, żart przyjęto wesoło, Barbara wniosła karafkę z białą wódką.
— Moja ślepota — Herodek opuścił głowę — jest nieuleczalna. Amen.
— Otóż to — wybuchnęła Maria — mówi, żeby tylko dokuczyć — spojrzała na Pawła. Miał utkwione oczy w Herodku.
— Właśnie — rzekł wolniutko — swego czasu, polecając napisać do pana list, chciałem pana skłonić do leczenia... W ogóle — zaakcentował — czy pan ma ten list przy sobie?
— Listu nie mam — popatrzył jakoś dziwnie Herodek.
Ale głupiec — pomyślała Antonina. — Ale krętacz beznadziejny. Już go próbują, wymawiając słowo: list. Co będzie dalej? — Wyciągnęła rękę i położyła na serwecie, potem dołożyła drugą. Nie spuszczała wzroku z Małachowskiego. Był spokojny, rozparty w kanapie, już trzeci raz nakładał te same okulary na nos i jakby miał ich pełne kieszenie.
— List? — zdziwił się Herodek i jakiś strach go obleciał.
— Czemu pan się przestraszył? — zapytał z uśmiechem Małachowski.
Dostrzegła na twarzy Małachowskiego wyraz ironii, łaskawej, zimnej jak ostrze noża, które ma miękkie przekroić. Nie patrzył na Herodka.
— Pan się myli — powiedziała — pan się zupełnie myli. — I do dwóch rąk położonych na serwecie dołożyła głowę. Oparła ją na dłoniach i stamtąd patrzyła w górę.
— W czym ja się mylę? — zapytał Małachowski, wolno obracając głowę w jej stronę. Zobaczył medalik.
Herodek siedział odęty jak dziecko. Patrzył swym zwyczajem trochę w górę, na sufit. Wydawało się, że głowa jego wyrosła nad nim i z niego. Widziała, że przestawało do niego cokolwiek docierać. Ale szukał odpowiedzi, konceptu, tak by o tej chwili potem powiedział, gdyby koncept znalazł. Także coś ironicznego latało mu w bladych oczach. Ale nie miał, nie miał tego, co mu było potrzebne.
Zaraz coś chlapnie — zerknęła Antonina.
Ogarnęła ją wściekłość, z wściekłości ślina napłynęła do ust.