Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego dnia czuła w sobie brud nie do zmycia i blaszane wnętrzności z posmakiem tłustej cyny. „Stań się coś” — myślała. Śniło jej się, że siedziała na łóżku i patrzyła na siebie. Rozmawiała sama ze sobą. Widziała siebie naprzeciw, oko w oko, tak jak z okienka piwnicy ogląda się światło dzienne. Poczuła przypływ niewysłowionej sympatii. Do swej sennej piękności, która polega na tym, że człowiek jest całym światem.
Obudziła się nosem w kącie ściany i usłyszała: — czemu nie wstajesz. — Już ja mu powiem — Herodek, w kapeluszu z czoła, snuł myśli głośno. — Wiesz, że ja potrafię powiedzieć. A gdyby tak przemilczeć? Nie pójść. — Najlepiej byłoby zwrócić te pieniądze.
Myślała już o tym: pożyczyć, a potem odrobić.
— Mówiłam z panią Gruszkową.
— Z kim?
— Pani Gruszkowa jest moją przyjaciółką.
— Przyjaciółką? Muszę się dowiedzieć, kim ona jest? Gdzie się moja córka obraca?
Wyskoczyła z łóżka:
— Obiecała mi prezent. Tak, tak, prezent. Złoty medalik z Matką Boską Częstochowską. I dziś go dostanę. Jeszcze nie byłam bierzmowana — rzuciła się przed siebie i zaczęła zbierać do pracy. — Zaraz tam idę. Żebyś tu czekał na mnie w domu.
— Mam pewną zdrowotną myśl.
— To ją, kochany, rozwiń sobie, a rozwiń.
Zaczął się dzień.