Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



W jatce

Pijanego Herodka prowadziła pod rękę do domu i zataczała się razem z nim. Ludzie mówili: patrzcie. Gdy na ulicy śmiano się z jej rozpaczy, porywczej i godnej człowieka dorosłego, w złości i ze wstydu śmiała się także. Bardzo wcześnie wpadła na ten kosztowny sposób i z czasem nauczyła się śmiać z tego, co nie jest śmieszne. Śmiała się, ale wbiłaby szydło, długie szewskie szydło wszystkim tym, którzy odważyliby się z niej wyśmiewać. Truchlała, gdy zaczynał mówić od rzeczy. Innym razem zastanawiała się, czy aby Herodek jest uczciwy? Znów prowadziła go pod rękę, zachęcała do swobodnego kroku, wskazywała prostą drogę, namawiała, żeby szedł równo, stawała przed nim i sama pokazywała, jak iść należy. Nie znała już wstydu.
Najbardziej sponiewierany, zawsze wracał do życia, a jego czerwieniejąca z każdym rokiem gęba stawała się natchniona, pozłocone oczy nabrały spirytusowego blasku i patrzyły z przenikliwą serdecznością, nieco żartobliwą, bliską ironii i nieodgadniętego szelmostwa. Bywał szlachetny, wiedziała o tym, miewał podniosłe chwile i wtedy chciał uczynić coś tak wielkiego, żeby uszanowali go wszyscy. Szczególnie pod wieczór, gdy zachodzące słońce krwawiło wnętrze mieszkania jak wyludnioną jatkę i miał przyjść stary przyjaciel „pan Kalinowski”. Lecz cóż, pan Kalinowski przy całej poczciwości nie miał dobrze w głowie.
Dom ich był za miastem, pusta drewniana rudera jak zwichrowana skrzynia na podpałkę. Na różowych, podartych tapetach pozostały widma starych fotografii. Jakaś spłoszona matka przygarniała do siebie troje wystraszonych dzieci. Czyja to matka? Umarli panowie o płomiennych oczach dotykali krótkimi palcami kruchych stolików, które dzisiaj bez nóg leżą na strychu.