Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na twarzy Pawła ukazał się uśmiech. Spostrzegł, że wyglądają do pary bardzo śmiesznie: duży i mała. Zaczęło go korcić, żeby im dać po nosie.
— Pomóżcie starszemu panu! — parsknął nagle śmiechem.
Usłyszał swój śmiech. Ale przecież słów tych nie mógł powiedzieć. Chociaż go korciły. Żona Kwiecińskiego patrzyła na Pawła z niepokojem.
Straszna twierdza, myślał, siląc się na bezwzględną kontrolę tego, co myśli. — Takiej zimy nie było, rok 1927, forty w ziemi, stare cmentarze przysypane śniegiem. My... Któż my... Żołnierze... czołgamy się wzdłuż toru na cmentarz.
— Na jaki cmentarz? — zapytał Kwieciński.
Rzeczywiście Kwieciński o to zapytał. Więc musiał mówić. Może bełkotał.
— Prawosławny. Ruiny starych grobowców pokryte są lodem. Skaczemy w jeden z nich, ciemno, przytulnie i ciepło.
— No, skaczecie... skaczecie... — wtrącił Kwieciński. — Ilu?
— Czterech.
— Nie przeszkadzaj — zmarszczyła brwi Kwiecińska. — Pan chce coś powiedzieć... — Marszczyła brwi przyglądając się Pawłowi.
— Rozumiem, rozumiem — rzekł z jakąś niedobrą domyślnością Kwieciński. — Niech pan mówi. — — Nagle chrupnęło mi coś pod łokciem — powiedział Paweł, zawieszając głos. Godził się z tym, że mówi, ale czuł, że opowiadanie chybia, że nic z niego nie będzie. — Coś chrupnęło — mówił dalej — zapalamy latarkę, patrzymy: rozbita trumna, w śniegu strzęp munduru, podnoszę, w rękawie kawałek kości, szamerunek, dystynkcje, złota nić, próchno, odczytuję napis na kamieniu: generał gubernator Mikołaj Wasiliewicz Prochorow! Złodzieje rozbili trumnę. Depczą po generale żołnierskie buty, a obok kości żony generała... Zawstydziłaby się na widok swych kości w takim nieporządku.
— No dobrze, dobrze — powiedział niemiło Kwieciński — co dalej?
— ...śladu po moich żołnierzach — spojrzał mu w twarz Paweł. — Wojna, klęska, niewola, druty, klęska Niemców. Czytałem w jakichś pamiętnikach, że po zamachu na Hitlera, w Berli-