Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby przyznawał mu rację, zapytał nagle z przewrotną i nadmiernie bolesną miną:
— A ja?
— Co pan?
— Wobec tego czy jest miejsce na świecie dla takich ludzi, jak ja?
— Jest.
— Dla takiej miernoty?
— Ależ!
— Słabo pan protestuje.
— Ale skądże!
— Puste słowa. A ja panu odpowiem, człowiek mizerny nie może nikogo pochwalić, bo się boi o siebie. Że jeszcze bardziej się pomniejszy. Ja mogę i chwalę... Pytam się mojej Antoniny, gdy z nią rozmawiam, dlaczego nigdy nic dobrego nie powie o innych kobietach, a ona mi na to, że jak inną pochwali, to jej ubywa.
Przechylił się i zaczął się przechylać w jego stronę, jakby chciał spojrzeć w oczy twarzą w twarz, i nagle rzucił szklankę o ziemię.. Rozprysnęła się w pył.
— Chcą mnie zniszczyć! — krzyknął. — A ja z nimi tak! — pokazał na podłogę.
Jakimś sposobem żona przywróciła go do pozycji pionowej. Pawłowi wydawało się, że żgnęła go w bok widelcem. Lecz może się tylko wydawało.
— Janku — powiedziała — pan jest już zmęczony.
Paweł wypił pół szklanki. I te pół szklanki zdecydowało. Był pijany. Czuł to, biała przestrzeń stołu zaczęła się rozkładać, i on sam, usłyszał swój głos, nagle usłyszał swój głos, przymglony, głuchy. Wydawało mu się, że mówi, a może tylko chciał coś powiedzieć? Tak jakby powiedział: „Byłem w Dęblinie”.
— To co z tego? — zapytał podniesionym głosem Kwieciński.
Jednak zapytał. Może więc powiedział.
— To z tego... — rzekł Paweł gniewnie. — ...I niech pan nie krzyczy.
— Ja krzyczę?
Nastała chwila ciszy. Gospodarze patrzyli na niego. Czyżby naprawdę był pijany?