Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znał, oczywiście tak mówił Wereszczyński — że z wszystkimi trzeba się żegnać na najbliższej stacji, że koniec, kres, amen i kropka. Że nie ma bardziej nieszczęśliwych, jak dwoje ludzi we wspólnym nieszczęściu, gdy dzielą się próżnią, w chwilach gdy byłoby lepiej, gdyby skakali sobie do gardeł. Byłoby już lepiej, gdyby dzielili się winą, grzechem i karą — nie był to już Wereszczyński — „bo przewinienie — był w tym znowu Wereszczyński — może być bodaj motywem życia”. — Lecz to już mówiła żona. Powtarzała fragmenty z tego, co mówił i plótł, wyrywała mu je na chwilę, a potem on jej odbierał.
— Puka — mówiła — człowiek w jedną ścianę, drugą: głucha. Zaczyna człowiek krążyć. I popukuje to w jedną, to w drugą ścianę... — Ba! — podjął Kwieciński.
— A panu spać się zachciało... głowa się kiwa... — rzekła Kwiecińska.
— Skądże!
— Panu? — krzyknął Kwieciński. — Skądże! Pan ma charakter i siłę. Żelazne zdrowie, a ty pana w puchy...
Zaczął serię pochwał. Opartych na faktach. Wyciągał coś z życia Pawła, niewiele wiedział, chciał chwalić, przytaczał fakty. Mniejsza byłaby z nimi, gdyby nie poplątał. Przemykała się w tym jakaś intencja, trudno odgadnąć, ze znakiem dodatnim czy ujemnym? Intonował w dodatnim, lecz ile mogła być warta jego intencja, skoro ziemia oderwała mu się spod nóg?
Tak więc „sprawa owego kredensu rokoko” wyglądała zupełnie inaczej, nie była „sprawą” i nie „rokoko”, syn Józef nie otruł się z powodu nieszczęśliwej miłości i był szlachetnym człowiekiem, nikogo też on, Małachowski, nie „zniszczył sprawiedliwie”, nikomu nie „dawał po nosie biorąc pod wściekłą bródkę”... Cóż to znów za jakaś wściekła bródka?! Paweł aż podskoczył — lecz przerwać nie było sposobu.
Oszalały Kwieciński już nie przebierał. Z coraz groźniejszym błyskiem w rozanielonych oczach plótł i w obronie swych pochwał gotów był znieważyć. Mówiąc o „faktach”, które świadczyłyby wręcz odwrotnie, Małachowskiego uważał za człowieka „najwyższej klasy” i nie mógł temu zaradzić nawet sam Małachowski. Ale znów, gdy znużony Paweł milczał i tym samym jak