Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, to my poszli! — powiedziała nagle, dość ostro, wulgarnym tonem: — Dziadku!
Wereszczyński zaprotestował:
— Nie! O czym wy mówiliście?
— Że czas — rzekła sucho. Może rozmyślnie?
— Nie. Pójdę w przeciwną stronę. Szybko. Daleko. Upadnę. Pozbierają mnie i zawiozą. Będzie szykowniej. Trzeba jakiejś formy...
— Nie! — powiedziała. — Widzi pan — zwróciła się z wyrzutem do Pawła. — Tak pięknie zaczynał, a teraz grymasy. Chimery. Dziadku — przymrużyła oko: — Hej! Muzyka gra... — zacytowała urywek czegoś — skoczyły konie. I bęben, bęben... — wstała, na jej twarz wypłynął blady, wesoły uśmieszek: — Ja proszę...
Nie była ani inteligentna, ani taka brzydka. Być może, Wereszczyński oszukiwał się po raz ostatni w życiu.
— Panie Pawle! — krzyknął i wstał. — Za moich czasów to psa do rakarni prowadzono oględniej — rzucił gniewne spojrzenie na dziewczynę.
— Ja zapłacę — powiedział Małachowski. Dostrzegł kelnera. Dał mu znak.
— Piwo — rzekł niespodziewanie Wereszczyński, gdy kelner podszedł. — Nie powiedzieliśmy sobie jeszcze wszystkiego.
— Jutro pan cię odwiedzi, prawda? — powiedziała Felicja.
— Dziecko drogie. Nikt mnie nie odwiedzi.
Paweł zapłacił.
— A! — zwrócił się Wereszczyński do Małachowskiego podając mu rękę i mocno ściskając — proszę o mnie pamiętać. Ja także.
— Życzę pomyślnej kuracji — rzekł Paweł.
W tej chwili dostrzegł okrągłe oko dziewczyny.
— Za wszystko — powiedział Wereszczyński — przepraszam — pochylił się ryzykownie w stronę Pawła, jakby chciał go uściskać. — Proszę mi wybaczyć — machnął ręką w próżnię. — Wszystko wypływało z jednego mojego nieszczęścia. A potem już, raz wytrącone, biegło. Gorączką były wszystkie moje postępki i nikczemność usposobienia. Gorączką była niesławna sprzeczka z panem, tak przecież niegodna. Gorączką była haniebna prowokacja, której się dopuściłem. I w gorączce trwał potem mój upa-