Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyty słomą, choćby narzędzie dziurawienia wydawało się szczytowym osiągnięciem, wycałowanym z usteczek do usteczek aż do utraty tchu — parsknął złym śmiechem i wtedy Felicja kwiknęła. Chciała go chwycić za rękę, lecz ją odtrącił: — I nikogo tak łatwo nie można oszukać, jak ich właśnie: nawet dźwiękiem blaszanej trąbki. — Dziewczynie po raz drugi mignęło oczko.
— Pan czuje się słabo — rzekł zaniepokojony Paweł. — Miał pan znowu jakieś przykrości z „teorią”? — zapytał słysząc swój ( fałsz. Pomyślał: sam ze sobą.
— Nie ja — wypalił z impetem Wereszczyński. — Pracę moją przeczytał jeden z nich, i było mu przykro. Nie chciał powiedzieć, że jestem starym durniem. A szkoda. Szkoda tej delikatności, i stracił tylko. Powiedziałbym mu... Cóż ja mogę dzisiaj powiedzieć? — nagle przycichł. Patrzył na Małachowskiego: — Niech pan nie myśli, że jestem antysemitą. Jest to naród wielki jak kula ziemska, lecz zawsze, jeśli jedna strona tonie w świetle słonecznym, druga pogrąża się w spleśniałym mroku. Po prostu nie pojął. Nie dla niego.
— Panie Wereszczyński — rzekł Paweł — jest mi bardzo przykro... Całe życie uwielbiał pan i nienawidził bardzo fatalnie... Żyjąc w kraju, który historycznie udowodnił swą tolerancję wobec wszystkich wyznań. Łącznie z pańskim historycznym wyznaniem miłości.
— Niech się pan nie martwi — szepnęła do Pawła Felicja. — Ten Włodek właśnie jest Żydem. Opiekuje się panem Wereszczyńskim. Wie wszystko, a także on sam mu z przekory nagadał. To inteligentny chłopak. Pan Wereszczyński jest w jego spodniach. Nie wiem, w jaki sposób... — dziewczynie skoczyło oczko — wypalił dziurę. Dlatego się gniewa — rozłożyła ręce. — Mam z panem Wereszczyńskim trochę kłopotu.
Przestała nazywać go dziadkiem. W tej chwili wyczerpany Wereszczyński tak jakby się zdrzemnął.
— Dziadek — otwarła znowu papierowe usta — jest umierający.
Przez cały czas Małachowski siedział jak posąg. Ale wewnątrz skulił się do wielkości piąstki, którą zacisnął, aż zgrzytały zęby. Boże — myślał — ileż to szaleńców na świecie. Nie dość że w ciągu