Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liśmy robić pod siebie na przemian, miała mnie dosyć, trzymała na owsiance, wydzielała papieroski, strzepywałem popiół do blaszanki po szprotach, a za oknem kwadrat trzech zimnych drzewek i rozgrzebanej przez kury ziemi — zaciągnął się dymem — jeszcze mam w oczach widok tej potwornej blaszanki z napisem: Bałtyk. To się nazywa „wsi spokojna, wsi wesoła”. Przestraszyła mnie krzywa brzózka na rozdrożu, jakoś za bardzo już krzywa. Uciekłem, byłem chory, postanowiłem wybrać sobie miejsce. Myśl o ostatnim miejscu nie jest łatwa, rzadko komu przychodzi do głowy, ludzie za życia są niewybredni i nie wiedzą, czy to ma być biała ławeczka nad zielonym stawem, czy marmurowe stopnie opuszczonego pałacu, czy też może nylonowy niebieski śpiwór, położony w lesie na konwaliach. I umierają w pośpiechu na słomie furmanki. Okradłem moją staruchę, nieznacznie, celowo, miałem przy sobie pół litra wódki i rękopis Teorii, mojej Wielkiej Teorii. Jakże słusznie! Wybrałem miasto. Miasto moich nieszczęść. Ogarnęła mnie nagła odwaga uczuć, przypomniałem sobie pana! — uderzył dłonią w stolik.
Przez chwilę patrzyli na siebie.
— Nigdy w życiu nie kradłem. Pan wie o tym. Pani uważa mnie za osobę świętą. Wszystko, co zrobiłem najgorszego — podjął cicho — to była miłość. Wszystko z odrzuconej przez ludzi mojej miłości do nich. Nie kochali mnie. A ja się garnąłem. Dlaczego? Myślałem o tym patrząc przez siedem lat na trzy zimne drzewka. Dlaczego życie nasze było jednym pasmem nieporozumień i przykrości? Dlaczego, zamiast żyć, toczyłem się jak kamień kopnięty nogą? I doszedłem do wniosku. Z tym gotowym wnioskiem zjawiłem się przed panem jak z wyrokiem śmierci. I nie odgadnie pan sentencji tego wyroku? Rozwiązanie jest oczywiście bardzo proste, jak wszystkie ostateczne rozwiązania. Tak. I proszę mi wybaczyć: obydwaj nie mieliśmy pewnej nieuchwytnej łaski natury. Która jest za darmo albo za skarby jej nie ma. Obydwaj nie mieliśmy wdzięku. Wielka sprawa. Czy kupił pan cokolwiek za jeden uśmiech? Nigdy! Tak, tak, o ten drobiazg rozbiło się nasze życie.
— Pan wybaczy...
— Tak, tak, nie miało się wdzięku — roziskrzył się gniewnie: I niech nas za to ziemia pochłonie. Pan także nie miał.