Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przejrzystą. Oczekiwał jej głosu i pierwszego słowa. Miał nadzieję, że być może ona wyzwoli go od Wereszczyńskiego, zrozumie i zabierze go stąd jak najprędzej.
Na wolnym krześle postawiła siatkę; były tam dwie książki, kartonowa teczka na papiery, wypchana, dość zmęczona, zawiązana na czarną tasiemkę, i jak się zdaje męska piżama, sądząc po wielkich guzikach i zapięciu z przodu. Jednym spojrzeniem wszystko to odczytał. Dużo słyszał o zepsuciu w ogóle i o rozwiązłości dzieci. Dziewczynę zepsutą w jej wieku, około lat dwudziestu albo i więcej, można by raczej przyjąć za fakt już normalny.
Należało rozumieć, że jest młodym krytykiem, skoro ma kontakty z wydawnictwem; na razie nic nie mówiła, patrzyła i nie patrzyła, okiem trochę zbójeckim, jak obrażone dziecko przedmieścia, bez pardonu. Wereszczyński mówił: „pani Felicjo” i „pani Felu”, powiedział też: „kawa nam wystygła”, a ona przyglądała się Pawłowi.
Paweł milczał, zrezygnowany, patrzył z lękiem na kolorowy mączek twarzy byłego poety.
— Odkąd tu przyjechałem — zaczął Wereszczyński, natychmiast wyjmując fragment z jakiejś bezbrzeżnej radosnej treści — same wzruszenia. Jedno pasmo, najpierw zaprzedwczoraj, gdy wylądowałem w nocy... Pan pozwoli, że opowiem moje wrażenie szczegółowo — rozmyślnie przeciągał po to, żeby spotkanie trwało. — Pan pozwoli — chwycił Pawła za rękę. — Nie wystarczy bowiem przeżyć, trzeba to jeszcze opowiedzieć. Wtedy dopiero fakt istnieje naprawdę. Nieraz spieszę się i niecierpliwię, aby zdarzenie skończyło się w tym celu. Wylądowałem więc...
— Samolotem? — zapytała.
— Towarowym pociągiem. W breku.
— W breku? — zdziwiła się dyskretnie.
— Było się kiedyś trampem — zwrócił się do Pawła — szumowiną intelektualną, szwarc-inteligentem, prawda? Pochodzę z nizin. Nie pamięta pan tego? Dyżurny ruchu także się zdumiał, gdy na zapadłej stacyjce, dwa tory, zimny bufet, czcigodny starzec wykorzystał jego nieuwagę i jak młodzieniec wskoczył w biegu... — zapalił papierosa. — Nie miałem pieniędzy na podróż — mówił szybko — mieszkałem u zasranej kuzynki staruchy, zaczę-