Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobotami, o piątej rano, gdy jeszcze spał, usłyszał ostry dzwonek przy furtce. Dzwonek powtórzył się i Barbara poszła otworzyć.
Doleciał trzeźwy, wesoły duet, ktoś grzmiącym, wesołym głosem przepraszał, że tak wcześnie, Barbara gorliwie zapraszała i prowadziła.
Zwykle na piątą szła do kościoła, a była w domu. Rozpływała się teraz w grzecznościach. Paweł pomyślał przy okazji, że trzeba lepiej zabezpieczyć szufladę w kredensie, w której leżał pamiątkowy rewolwer po ojcu. Nie ruszał się z łóżka.
Milicja? — pomyślał. — Barbara wyszperała i doniosła?
W sieni zadudniły buty, w progu pierwszego pokoju ukazał się gość, przeszedł pierwszy pokój i stanął w progu sypialni. Paweł wyskoczył z łóżka.
Był to olbrzym, jakiś — bez powodu — radosny olbrzym, w sparciałym wiejskim samodziale, potężny w ramionach, spalony słońcem, o radosnych błyskach na ognistych policzkach. Powiedział, że nazywa się Kwieciński, jest krewnym nieboszczki żony Pawła, był tu kiedyś i przeprasza, lecz stało się nieszczęście, z ciężko chorą córką przyjechał do lekarza i zaraz wraca, mieszka pod Sandomierzem. Powiedział jeszcze, że jest leśniczym, o czym chyba — spojrzał spod rzęs: — wiadomo, podał nawet swój stopień służbowy, także jakoś radośnie, patrzył olśnionym wzrokiem, czekał przyjaznego gestu: — pan wybaczy, pozwoliłem sobie odwiedzić prosto z pociągu...
Popychał przed sobą wychudzoną, bladą dziewczynkę o drobnym, trójkątnym pyszczku, zetlałych włosach, wielkich, zielonych oczach zabiedzonego kota i błękitnych kokardach w warkoczach. Mogła mieć lat osiem. Wyglądała jak topielica. Jak duszek ożywiony zastrzykami. Jeżeli to był ojciec, można by z niego wykroić sto takich istnień.
W prawej ręce trzymał coś, co w pierwszej chwili wydawało się czarną, wąską trumienką.
Dziewczynka podskoczyła i wykonała gest, jakby chciała obejrzeć Pawła od tyłu. Więc cofnął się i zapiął szczelnie piżamę. —
— Popatrz — rzekł dobrotliwie Kwieciński — wujek się do ciebie uśmiecha.
Sam się uśmiechnął. Poczciwość wyzierała z jego bladozielo-