Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych, gęstych oczu, wyklejonych słońcem, o granatowych rzęsach, które mu nadawały wyrazu pornograficznego osiłka. Poczciwość nie do pokonania. Powiększyło to grozę niespodziewanej wizyty.
— Witam — powiedział struchlały Paweł. — Bardzo się cieszę, panie Kwieciński, że pan o mnie nie zapomniał.
Kwieciński pochylił głowę w ukłonie. To, co trzymał, postawił na podłodze: — był to czarny, wklęsły sakwojaż, taki, jakie na początku stulecia wozili kolejarze na służbie. — Otwarł, dłonie miał potężne:
— Przywiozłem gościniec... Skądże by! — odpowiedział. — Kto by pana zapomniał?! Wspominamy z żoną...
Jak to, pomyślał Paweł, wspominają? Rzeczywiście był tu kiedyś. Czyżby sobie zakpił? Był to haniebny dzień, coś w rodzaju zjazdu rodziny żony, Paweł uniósł się wtedy gniewem, nie pamięta już, z jakiego powodu, dzień był koszmarny, co tu było Wspominać?
Kwieciński wyjął dwa krążki suchej kiełbasy, słoik miodu, drugi rydzów — masło, chleb, nóż, jakiś garnuszek zawinięty w gazetę: to dla siebie, i butelkę domowej nalewki: do wspólnego użytku, wszystko to na klęczkach w progu, wyglądał teraz jak duży, uczynny chłopiec, prezenty złożył na nocnym stoliku, butelkę zatrzymał w ręce, Paweł z lękiem spostrzegł, że odkorkował.
— Może śniadanie? — zapytał. — Barbaro.
Przeszli do głównego pokoju, usiedli za wielkim stołem.
— Kaszkę dla dziecka — rzekł Kwieciński — jeżeli pani taka dobra — odwinął z gazety garnuszek: — proszę odgrzać — gazetę zostawił na podłodze.
Barbara za szybko jakoś przyniosła kieliszki. Nawet nie wiedział, że w domu były.
— Nie! — krzyknął. — Ja nie piję!
— Rozumiem — usprawiedliwił go Kwieciński. Napełnił swój kieliszek, uśmiechnął się. — Ja po całej nocy... Pan się nie pogniewa.
Na wiadomość o kaszce dziewczynka zaczęła protestować, skoczyła na jednej nodze, podbiegła do kredensu, przysunęła krzesło