Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Czerwona piłka

Jest czerwiec, co noc spada ulewny deszcz i ubija ziemię na grządkach w dziobatą Księżycową skorupę, wypłukuje korzonki rzodkiewek. Niedawno zaczęła się seria niepowodzeń. Spostrzegł ślady czyichś butów w ogrodzie. Ktoś w nocy skrócił sobie drogę, wyłamał sztachetę z lewej strony, poszedł na skos i przeskoczył z prawej, formując w sztachetach wygodny przełaz.
Prawdopodobnie w miejscu ogrodu była kiedyś łąka, chodzono po przekątnej, nowe pokolenie ptasim instynktem odnalazło stary szlak powietrzny. Byłaby to jego chora fantazja? Tracił zdrowie?
Wyrównał sztachety na grządkach, obciął złamane gałązki agrestu. Kosztowało to godzinę pracy.
I powtórzyło się za tydzień. Także w sobotę. Ktoś przetarł sobie szlak na stałe. Należało oczekiwać następnego tygodnia.
Tak się stało; znów więc zagracował. Trzecie przejście było już zręczniejsze, szkody mniejsze, gniew o jeden stopień wyższy. Przewidzianego dnia postanowił zaczaić się w oknie. Przyjrzał się odciskom butów. Były średniej wielkości i niekoniecznie musiały należeć do mężczyzny. Powiększyło to gniew, lecz nieznacznie.
Dziwił się swej bezwoli, od jakiegoś czasu obserwował złe oznaki.
Miał sen — z tego rodzaju snów, które biją chorym źródłem jak z fermentującego na dnie grzybka — śniło mu się, że tonął. W jeziorze nie większym od talerza zupy. Gęstym, rozpłynął się pod powierzchnią w nicość, tylko głowa balansowała samotnie w wodorostach, które miały rude warkocze i błękitne kokardki. Z dwojga złego zdrowsza była jawa, trzask łamanych gałązek. Lecz oczekiwanej soboty nikt nie naruszył ogrodu.
Zdarzenia zostały przedzielone innym. W środę między dwiema