Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego pan mnie wciąż nazywa anarchistą? Anarchosyn-dykalistą? — zapytał Benedykt.
— Już nie będę. Bo kimś trzeba być. To się w ostatniej chwili przydaje. Chyba że ktoś nie wierzy w ostatnią chwilę. Mój ojciec spalił wszystkie papiery, dzieło matematyczne. Sam mu pomagałem, nie wiedząc, o co chodzi, napaliliśmy razem w piecu.
— Jestem poetą — rzekł Benedykt.
Pożałował, gdy już powiedział.
Filip, rozebrany, w fotelu, zdumiał się szczerze:
— A czemuż mi pan tego od razu? Ho, ho... — pokręcił głową. — A wie pan, że ja bym się wstydził. Cokolwiek napisać. Handlować uczuciami, sprzedawać... Jak to jest? Czy mężczyzna może być poetą? Nie uwierzę. Trzeba być trochę dziwką. I schować własną fotografię. Nad sobą się rozczulić.
— Nie pierwsze od pana słyszę.
Korciło go powiedzieć: napisałem wiersz o Filigranowej. Nie chciał znać prawdziwego imienia. Powiedzieć, że może jedno „ach, so!” w jego wierszu po niej zostanie. I z pana, panie Filipie, pośrednio.
Ubrania poszły do szafy, fagasi zgięli się w ukłonie, wszystko odbyło się błyskawicznie. Znów byli na ulicy, szli przed siebie.
Było słoneczne popołudnie, Filip nic nie mówił, trzymał się Benedykta za ramię i chwiał na nogach, mijali ich ludzie i przyglądali się Benedyktowi, jakby był nowym amantem znanej kobiety.
W miejscu, gdzie ulica spada nad rzekę, Filip przeprosił i wszedł do jakiejś knajpy. Z tym, że zaraz wyjdzie.
Knajpa była ostatniego rzędu. Minął kwadrans, nie wychodził. Benedykt ostrożnie zajrzał do środka, nie zobaczył Filipa, potem wszedł i przeszukał mroczną salkę, nigdzie Filipa nie było. Wrócił na ulicę i czekał jeszcze dwie godziny. Wreszcie poszedł do domu, wciąż oglądając się poza siebie z nadzieją, że Filip za nim biegnie.
Wszedł ostrożnie na strych, żeby nie spotkać Frankowskiej. Był znużony, ni to pijany, ni na skraju rozstroju nerwów. Zdjął buty. Miał dwie godziny do służby nocnej, położył się na sienniku, w oknie stała zielona butelka po róży, kręciło mu się w głowie