Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? wszakże deszczu nie było od rana!
— Cóż ztąd? wpadły do wody.
— Gdzie? do strumienia?
— Do strumienia, kiedy czerpałem wodę kapeluszem...
Teraz dopiero wyjaśniło się, że ja mówię o pannach, a pan Adolf o papierosach.
Nadszedł pan Walenty i nie dał mi już przyjść do słowa.
— Otóż to macie! — prawił z wyrazem gorżkiej ironii — te wasze wycieczki, wyprawy bohaterskie na szczyty, marna poezya! Jak Pana Boga kocham, głupstwo. To nie dla kobiet! Nie lepiej to pannom było w domu siedzieć? Ale co z niemi robić! Uparły się baby: »Zakopane! Zakopane!« Masz teraz Zakopane!
— Ale cóż się to stało? powiedzcie już raz panowie, co się stało! — pytałem raz po raz.
— No, jak Pana Boga kocham: co się stało! czy nie widziałeś pan, co się stało? Józia zemdlała i nie może przyjść do siebie.
— Wiem. Ale dlaczego?... Zupełnie nie była zmęczona, biegła tak żywo, taka była wesoła...