Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzuciła się siedzącej przy niej siostrze w objęcia i usłyszałem jak głośnym wybuchła płaczem.
Tymczasem nadeszły zdyszane obie starsze panie z p. Walentym.
Zatrzymaliśmy się za najbliższym zakrętem skał, aby nie być niedyskretnemi świadkami. Postanowiliśmy czekać, dopóki nas panie nie przywołają. Wkrótce przyszedł do nas i pan Walenty.
Bolesław siadł na kamieniu i skulony, zwykłym mu w każdem zakłopotaniu ruchem, ściągał na dół długie swoje wąsy. Adolf zmięszany i zdenerwowany, nie mógł ustać na miejscu i przestępował z nogi na nogę. Wyjął z kieszeni pulares, próbował zapalić papierosa, ręce mu drżały, dwa razy pudełeczko z zapałkami upadło mu na ziemię, trzy razy zapałka zgasła. Zapalił wreszcie, zaciągnął się raz dymem i odrzucił papieros precz od siebie.
— Co się to stało? — zapytałem.
— Przemokły, voilà tout — odpowiedział lakonicznie, z gestem smutnej rezygnacyi rozszerzając ramiona.