Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

omdlenia. Puściłem ramię cioci i ile nóg starczyło, biegłem w tę stronę.
Jednocześnie prawie ze mną przybiegli z przeciwnej strony, od strumyka, Adolf i Bolesław, obaj z odkrytemi głowami, niosąc w rękach kapelusze napełnione wodą. Przypadłem pierwszy.
— Co się stało? — zapytałem.
Pytanie było zbyteczne. — Widziałem bowiem Ksenię podtrzymującą siostrę, bladą jak chusta i mglistem spojrzeniem patrzącą w przestrzeń.
— Nic już, nic — odrzekła Ksenia. — Józi zrobiło się niedobrze... Zmęczyła się zanadto... Proszę nas chwilę same zostawić.

Usunęliśmy się, — ale odchodząc, odwróciwszy mimowoli głowę, ujrzałem, jak Józia