Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przód i są zbyt długo sam na sam z kawalerami.

— Nic im nie będzie! taki spacer tylko na zdrowie pannom wychodzi. Zresztą tu przecie już droga jak w parku i żadnego niebezpieczeństwa niema. Ot i górale nas już odeszli.
W samej rzeczy, przewodnik z góralami pospieszyli już do wózków, które na nas czekać miały u »bramy«.
Idąc od skały ku polanie Pisanej, trzeba się piąć na mały wzgórek. Gdyśmy nań już wyszli, spotkała nas niespodzianka, której nikt nie mógł przewidywać. Ujrzeliśmy obie panny na dole, na drugim końcu polany, spoczywające na trawie, — tak się nam zrazu przynajmniej wydało, — a żadnego z panów przy nich nie było. Gdyśmy się bardziej zbliżyli, spostrzegła nas panna Ksenia i zaczęła nas przyzywać żywą giestykulacyą i wołać, jakby żądając pomocy. Słów nie mogliśmy dosłyszeć, ale przyspieszywszy kroku, widzieliśmy już wyraźnie, że pochyla się nad leżącą na trawie Józią, jakby ją cuciła ze snu lub