Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czonych — nie wiem, i domyśleć się trudno, bo zakochani zwykle mówią z sobą o rzeczach z ich miłością w żadnym nie stojących związku, a wydaje im się potem zawsze, że tylko o swem kochaniu rozmawiali. Powiem tylko, że w tym powrocie z Bystrej panna Ksenia po raz pierwszy zdawała mi się spoglądać z lubością na bałabańskie wąsy swego towarzysza. Jego dobroduszne, flegmatyczne rysy promieniały szczęściem. Powietrze tatrzańskie cudownie nastraja nerwy. Komuż ono serca nie obudzi!
O czem ja rozmawiałem z panną Józią — na to pytanie jednem słowem mogę odpowiedzieć: o panu Antonim. O nim i ciągle tylko o nim. O jakimkolwiek przedmiocie zaczęła się rozmowa, z tej tkanki wysnuła się znowu ta złota nitka, której w tym wypadku było na imię »Antoś«. Panna Józia wiedziała jak przyjazny nas łączy stosunek i rada korzystała z mego towarzystwa, aby mówić ciągle o tym, o kim ciągle myślała.
Mylę się jednak: była mowa i o kim innym — o panu Adolfie. Dowiedziałem się teraz dopiero na pewno, czego domyślałem