Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiej piramidy, albo w dali trzy groźnie ku niebu sterczące rogi Rohaczy. Liptowskie tylko doliny ukazały się nam w całym swoim przepychu obiecanej ziemi z niezliczonemi swemi wsiami i miasteczkami, przykryte ułożoną do poziomu gęstszą, lecz kryształowej przezroczystości warstwą powietrza, niby olbrzymią, niebieskawą taflą szklaną.
Był to widok w swoim rodzaju niezrównany — lecz nas nie zadowolił. Myśmy pragnęli widzieć szczyty tatrzańskie, a nie mogliśmy się szczytom napatrzyć, ujrzawszy je jakby w przelocie, — pragnęliśmy widzieć wschód słońca, a nie zdołaliśmy zdążyć na czas. Ztąd niezadowolenie. Łączył się z tem pewien rodzaj wstydu, właściwego wszystkim turystom, gdy wracają do domu, nie dotarłszy do zamierzonego celu. Nie wydrapaliśmy się na właściwy główny szczyt Bystrej, gdyż i ten był chmurami zakryty, a przewodnik nam radził, abyśmy napróżno tego trudu nie podejmowali. Oszczędziliśmy sobie przez to, licząc z powrotem, może trzy godziny czasu, ale wracaliśmy niezadowoleni.
Panna ciotka i pani Józefowa, obie czuły