Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skrzydła rozwinął. A w sercu matki rosła najsłodsza duma...
I nagle wszystkie wieści ucichły.
Pułk ułański Zygmunta powracał, po stoczeniu kilku ostatnich utarczek i po wygnaniu daleko wroga. Ten i ów z młodych ochotników zjawiał się pod rodzinnym dachem. Dolska co dnia się budziła z sercem bijącem radosnem oczekiwaniem. Zdawało się jej chwilami, że teraz dopiero pozna, co to jest szczęście, gdy witać będzie syna, wracającego w promiennej chwale... Mijały dni, mijały tygodnie — bez wieści. Wówczas zatargał nią niepokój bardziej przejmujący, niż wszystko, co znała dotąd na świecie. Opuściła głuchą wieś i pojechała na poszukiwanie — wieści. Dotarła najprzód do dowództwa pułku. Tam jak grom spadła pierwsza wiadomość, że w pułku go niema. Nie był na oficjalnej liście zmarłych, ani też wziętych do niewoli. Prawdopodobnie zatem ranny, w którejś z ostatnich utarczek i pozostawiony w jednym ze szpitali polowych. I odtąd zaczęła się dla matki Golgota. Etap po etapie odbywała drogę powrotną pułku od najdalej wysuniętego na wschód punktu, skąd jeszcze przyszła do niej wiadomość. Zatrzymywała się wszędzie, gdzie były miejsca postoju lub staczane utarczki. Zaopatrzona w zdobyte pełnomocnictwa, zwiedzała jeden po drugim szpitale. Pytała, szukała. Imię Zygmunta wciąż