Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzwoniło na jej ustach żałosnem echem. Napróżno! Odpowiadała jej przeraźliwa pustka. Nie było go nigdzie, nikt o nim nie słyszał. Wówczas spadła na nią druzgocząca pewność: Zygmunt nie żył! Gdyby żył — nie mógłby jej pozostawić w takim niepokoju. I rozpoczęło się straszne poszukiwanie grobu jego. Ta jedna myśl zdawała się trzymać ją przy życiu: odnaleźć jego zwłoki lub grób.
Przerażona jej listem, przybyła do niej siostra, bojąc się jakiegoś aktu ostatecznej rozpaczy. Znalazła ją z siłami podnieconemi gorączkowo, opanowaną jedynem pragnieniem, tułającą się bez przerwy, bez chwili wypoczynku. Odważnie stanęła u jej boku na tę piekielną wędrówkę.
Przybyły pewnego wieczora do dużego miasteczka. Szły wolno wśród głębokich już cieni. Noc była cicha i słodka, najlżejszy powiew nie mącił ciszy. Szły w milczeniu, przygniecione ciężarem swych myśli, niepewnością i fizycznem zmęczeniem do hotelu, gdzie miały przenocować. Mijały mur cmentarny, na którym majaczyły wielkie, rozłożyste drzewa. I naraz Dolska zawołała:
Ach! gdyby Zygmunt leżał na tym cmentarzu, napewno, by mi dał jakiś znak, abym go odnalazła i przestała się tak męczyć...
— Ależ Heleno — zaczęła siostra bez przekonania — po co te myśli? Zygmunt żyje i zobaczysz, że w najbliższym czasie....