Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szemi fibrami. Wypędza jego — pozostaje ona. Równie winna, może winniejsza? Czuła, że wieczną męką będzie patrzeć na te usta, całowane przez niego, na te oczy „perwersyjne“, które omdlewały pod jego pieszczotami. Ale musi dotrzymać słowa danego bratu i czuwać nad jego częścią. Postawi tylko swoje ultimatum.
Z listem w ręku zeszła na dół. Gdy przechodziła koło pokoju Heli, przyśpieszyła kroku. Ale gonił za nią urwany wybuch śmiechu i przyciszony, gorący szept... Jakże ten głos ukochany umiał giąć się pieszczotliwie!
W sercu czuła jakby ostre szpony. Otworzyła drzwi do jego pokoju, a gdy owionął ją zapach znany tytoniu i angielskich perfum osłabły jej postanowienia. Oparła się o ścianę i myślała z rozpaczą, że tu był zamknięty cały czar jej życia — jedyny i nigdy już nie zastąpiony. Zapóźno na wszelkie poczynania, a gdy wychodząc zamknie te drzwi za sobą, zatrzasną się na zawsze dla niej czarodziejskie wrota. Może lepiej zamknąć oczy na wszystko i starać się utrzymać złudzenia? Ale zbyt silnie się w niej ocknęła kobieca namiętność, zbyt głęboko zranioną została.
Woli zamierać w tęsknocie, niżeli truć się w jego obecności poniżającą męką fizycznej zazdrości. Do końca pozostanie „chrzestną mateczką“ — dalekim, dobroczynnym, opiekuńczym du-