umieć tylko wykrzyknąć w porywie życia: „Ty cudny... bierz!“... — Widzieć jego oczy „szalone“, słyszeć ten głos rwący się i pieszczotliwy! — Drżeć ze szczęścia na jego piersi...
Chciała zerwać się i biec za nim i wołać: — Rzuć ją! ona cudza — ona obca ci duchowo! Ja kocham cię bez pamięci, jestem wolna, jestem twoją całą moją istotą!...
A jeśli spójrzy zimno i ironicznie i zdziwi się, że automat od pisania listów i od słuchania zwierzeń poetyckich — pragnie naraz być kobietą?...
Nie przeżyć tego wstydu! Aby uratować się od szaleństwa, od zatraty godności, od poniżenia nie dzielonej namiętności jest tylko jedna droga!
Oderwała się od drzewa, przy którem przeżyła najstraszniejszą w tem życiu — chwilę, weszła ich śladami do domu przez drzwi, które pozostawili szeroko otwarte, poszła do swego gabinetu i przy tem biurku, skąd tyle listów wysłała do niego z sercem przepełnionem radosnem miłowaniem, napisała szybko i stanowczo:
„Nadużył pan mojej gościnności, nie uszanował, ani mego domu, ani kobiety, noszącej nazwisko nasze i która jest pod moją opieką. Wobec tego nie wrócę pod swój dach, dopóki pan tu gości“.
Skończone! Zerwane raz na zawsze czarodziejskie koło, w które wplotło się jej istnienie najczul-
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/50
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.