Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szwalbele ze swego punktu obserwacyjnego. Wyskoczą lada chwila, już ich prawie widzę.
Ale słońce pochyliło się znacznie ku zachodowi, comber jeleni upiekł się znakomicie i pachniał, łask cąc podniebienia, a ani jeden Mohikanin nie zdradził ochoty do atakowania białych braci.
Takie położenie rzeczy zaciekawiało już niezwykle.
Pokrzepiwszy się, Persi, postanowił osobiście zbadać zagadkę. Suchy, żylasty, lekki i zwinny dostał się na sam czubek najwyższego na wysepce drzewa i zsunął się wkrótce zadowolony z poczynionych spostrzeżeń.
— Wiem już. Zbóje wrócili naprawdę z polowania na bizonów. Cały ten czas byli zajęci ćwiartowaniem upolowanych sztuk. Teraz rozkładają ognie, bada piec, będą się raczyć wzajemnie i dopiero jak skończą biesiadę zabiorą się do nas na deser. Szykujmy strzelby i karabiny.
Ale i te przypuczczenia rozwiała rzeczywistość wkrótce.
Zaszło słońce, gęstniał mrok a po obu brzegach zalegała cisza, niezamącona ani jeden głos nie zdradzał żadnych przygotowań wojennych.
— Nażarły się juchy i pospały jak węże boa po połknięciu baranów — zapewniał Demps.
— Albo sprzykrzyła im się ta zabawka — dorzucił Van Doye.
Lecz i te domysły okazały się złudne.