Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

morska porwała, przeciw czemu nie poradzi żadna para, żadna w świecie śruba.
He he he!... Jeszcze się nie urodził taki mądry, któryby morzom i oceanom rozkazywał.
James Dikson pyknął ze swej krótkiej fajeczki, rzucił pogardliwe spojrzenie na Marka Plumtinga i rozpoczął.
— Było to temu lat... sześćdziesiąt. Byłem młody, bardzo młody i zielony taki jak oto nasz sternik z „Północnej Gwiazdy“. I mnie się zdawało wówczas, że na tej pięknej korwecie, na której pełniłem służbę zwykłego majtka mogę zajechać gdzie mi się tylko żywnie spodoba... Bo też co to była za korweta!... Phi! phi!... Co tu gadać!... Dość, że mieliśmy trzy żagle, dwa pokłady i po dwanaście dział z każdego boku. Ładunku braliśmy do tysiąca tonn, a załogę składało stu ludzi!... Kiedy mnie mój ówczesny kapitan, Harry Benjamin Burry, przyjął na statek, pamiętam jak dziś, byłem dumny niczem paw nadęty i tegoż wieczora upiłem się do utraty przytomności, chociaż, wiadomo powszechnie, iż nie mam zbytniego upodobania do alkoholu. Hano! wiadomo!... kogo Pan Bóg chce ukarać temu przedewszystkiem rozum odejmie. Zaczynałem swą służbę na „Rubikonie“, tak się bowiem nazywała korweta, wyzbywszy się rozsądku.
Mieliśmy dotrzeć do Indji, wioząc sukna, tkaniny płócienne, rydle, łopaty, jakieś maszyny i jeszcze niezliczoną ilość pak z najróżnorodniejszym towarem, który zamierzaliśmy wymieniać po drodze na kość