Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowiedział się za pomocą różnych znaków, że czarni ożywieni są najlepszemi ku nam uczuciami i że na dowód uznania, ich królik, pękaty tłuścioch, ubrany w dziwaczny kostjum z piór nieznanych nam ptaków i obwieszony od stóp do głów paciorkami z zębów i pazurów różnych zwierząt, przybywa z chęcią złożenia naszemu kapitanowi wizyty na okręcie. Dzicy, byli niemal zupełnie bezbronni, kilka włóczni sterczących ponad głowami asysty kacyka nie przerażało nikogo z załogi, uzbrojonej w karabiny, pałasze i pistolety, tak, że kapitan mógł się zgodzić na przyjęcie gości bez cienia obawy, a nawet na powitanie tak wielkiego jak ich król dostojnika, kazał nam stanąć na pokładzie w dwa szeregi i prezentować broń, jak warta honowa.
Spuściliśmy trap, pomogliśmy tłuściochowi wgramolić się na pokład środkowy i na daną komendę, daliśmy z karabinów ognia w powietrze, co wywołało wśród flotylli pirogów początkowo zamieszanie paniczne, a w następstwie przyjęte było oznakami zadowolenia.
Król czarnych, przezwyciężywszy pierwszy moment przerażenia, zachowywał się podczas całej swej bytności na „Rubikonie“ z iście monarszą godnością. Przyjął z rąk kapitana w podarunku pistolet z workiem prochu i kulami i zaraz kazał jednemu ze swych podwładnych, złożyć wzdłuż burty, kilkadziesiąt sztuk kokosowych orzechów, dwuch prosiaków i tęgiego barana, którego windować musieliśmy z jego