Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


ROZDZIAŁ II.
Gościnni wyspiarze.

James Dikson musiał znowuż zapalić fajeczkę, która mu była wygasła. Sięgnął do kapciucha, dobył szczyptę tytoniu, napchał nią główkę fajki, potarł zapałkę o podeszew buta pyknął parę razy i, zwilżywszy gardło pelelem, ciągnął dalej.
— Po dwuch dniach obcowania z czarnymi wyspiarzami przyszliśmy wszyscy do przekonania, iż byli to bardzo gościnni ludzie. Wszystko na co padły nasze wejrzenia ofiarowywano nam za byle bagatelę i to z taką gotowością uprzyjemnienia pobytu, iż nie mogliśmy nie ulec najnieprawdopodobniejszym złudzeniom. Na trzeci dzień o brzasku, ujrzeliśmy naszą korwetę otoczoną ze wszystkich stron pirogami naszych czarnych przyjacieli. Pojawienie się ich niespodziane, wzbudziło uśpioną podejrzliwość niejednego; nasz kucharz, uznany zresztą za zwiastuna wszelkich niemożliwych nieszczęść, starał się przekonać młodszego oficera, dyżurującego w tej chwili na pokładzie, iż czarne djabły, jak nazywał wyspiarzy, mają zamiar napaść na okręt i zawładnąć nim przemocą. Błagał go na klęczkach, aby kazał strzelać do dzikusów z armat. Niestety i tym razem głos jego pozostał głosem wołającego na puszczy. Młodszy oficer wdał się w rozmowę z najbliższą łodzią i chociaż porozumienie było niezmiernie trudne,