Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie. Kwiaty na nich powiędły. Któż kiedy nie czuł czaru wieczorów takich, kiedy muzyka, taniec rozigra myśli, rozbudzi fantazję? W takich chwilach z kolorów sukni, człowiek tęczowe obrazy składa, kobiety zdają mu się niebiankami, światła nawet, zdają się być rozmarzone, rozkochane.
Zosia pierwszy raz była na liczniejszem zebraniu, pierwszy raz z takim szałem puściła się w taniec. W głowie jej szumiało, zakręcił się w oczach świat cały, w piersiach poczuła jakieś wzruszenie, rozmarzenie, którego się przelękła i niepostrzeżona wybiegła z salonu aby odpocząć i braciszka odwiedzić.
W pokoiku, gdzie stała kołyska Adasia, było cicho. Chłopczyna zażywszszy lekarstwo usnął mocno. Pan Alfred z doktorem siedzieli pod oknem i stłumionym głosem prowadzili rozmowę. Pan Alfred był weselszy, spokojniejszy, bo doktór zapewnił go, że choroba Adasia nie jest zatrważająca.
— Ale pan coś niezdrów się wydaje? — rzekł doktór, patrząc z zajęciem w bladą twarz pana Alfreda.
Pan Alfred uśmiechnął się gorzko.
— To nie dzisiejsza choroba i niema na nią lekarstw w medycynie.