Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykapany ojciec — jakby mu z oka wyleciał. Poczciwy, kochany, niechże cię uściskam.
— Przyjechaliśmy podziękować kochanemu sąsiadowi — zaczął znowu Czujko — za łaskawą gotowość, z jaką pospieszyłeś ratować nas w nieszczęściu.
— Nie przyjmuję, nie przyjmuję — bo to był mój obowiązek. — Jestem pewny, że i kochany sąsiad zrobiłby to samo na mojém miejscu. — A widzisz! — Więc nie ma za co dziękować, zwłaszcza, że moja pomoc na nic wam się nie zdała. Wy modni ludzie już teraz niczego się nie boicie. Na wszystko znaleźliście asekuracyje, choćby pan Bóg chciał którego ukarać jaką klęską — to nie poradzi. — Niech was nie znam. — No, ale proszę, proszę daléj.
Gdy się te powitania i wstępne ceremonije ukończyły, Bronisi już nie było na ganku. — Kundusia zapewne uważała za niestosowne by sama panna pchała się tak obcesowo do oczów kawalerowi, albo téż może chciała jéj co zaradzić na zbyt silne rumieńce, które wystąpiły jéj na twarz na widok Walerego i dla tego pociągnęła ją za sobą do pokoju.
Tam dopiéro się zaczęły zwierzenia, uwagi, rady, wnioski, a dziurka od klucza służyła za obserwatoryjum dla Kundusi i Bronisi i nastręczała im wątku do dalszych domysłów. Przez dziurkę bowiem od klucza mogły widziéć gości, którzy przeszli z ganku do jadalnego pokoju na przekąskę zaciągnieni tu prawie gwałtem przez Radoszewskiego. — Ten bowiem nie umiał prowadzić gawędki na czczo, a że to już była hora canonica, więc i żołądek głośno dopominał się o swój haracz. — Radoszewski sadząc po sobie był pewnym, że i goście muszą być przy apetycie i dla tego zaczął ich traktować gwałtem przymu-