Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szając serdecznemi zaklęciami: jak mnie kochasz, jak mnie dobrze życzysz, etc.
Czujkowie krzywili się i wymawiali jak mogli. A tymczasem z drugiego pokoiku przez dziurkę od klucza naprzemiany to piwne, to niebieskie oczy zaglądały ciekawie. Najdłużéj i najczęściéj zatrzymywało się niebieskie i nic dziwnego; należało ono jak wiémy do Bronisi, a ta potrzebowała dobrze się przypatrzéć temu, którego tyle lat nie widziała, by zobaczyć, czy się bardzo odmienił. Zaglądała co chwila po inną część jego twarzy i porównywała ją z obrazem, jaki przechowywała w swojéj wyobraźni i pamięci a po kilkunastu takich obserwacyjach orzekła, że bardzo się zmienił, ale że mu z tém do twarzy. Potém panna Kunegunda przyłożyła oko do dziurki dla sprawdzenia tego orzeczenia i również wydała pochlebny sąd o „kierowym walecie“ i dodała jeszcze, że wygląda na wielkiego pana. Następnie zaczęła robić uwagi, że ta wizyta ojca z synem nie jest bez znaczenia, a choć nie zajechali czwórką (bo i o tém dowiedziała się poczciwa Kundusia od służącéj) — to jeszcze niczego nie dowodzi, bo może być, iż teraz nie moda zajeżdżać czwórkami po pannę, odkąd młodzi panicze dziarskich krakowiaków poprzebierali w kamasze i fraki na angielski sposób. Przyjazd więc tych gości, według kombinacyji Kundusi i wczorajszéj kabały, nie mógł się liczyć do zwyczajnych wizyt i musiał mieć wpływ na losy Bronisi. Domysły te jéj zamieniły się w pewność skoro usłyszała, jak stary Czujko pytał Radoszewskiego o córkę.
— Zdaje mi się, żem ją widział przed chwilą, ale pokazała się na krótko, że nie miałem sposobności przywitania jéj.
— Ot! zwyczajnie dziczka — usprawiedliwiał Radoszewski — w klasztorze to chowane, mało bywało między ludźmi, to i płochliwe.