Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łudnia z karczmy nie wychodził. To nie będzie trudno, bo baba śpi w najlepsze, a niedowidzi i mało wié, co się koło niéj dzieje. Jak żandarmi przyjdą — i znajdą cię — to ona będzie świadczyć, żeś tu był cały czas. Choćby cię wzięto — to nic ci nie udowodnią, potrzymają jakiś czas, a potém puszczą. Chłop chciał iść ku karczmie, Habe go zatrzymał.
— Czekaj, dam ci pierwéj trochę wódki, — będzie ci łatwiéj udawać pijanego.
Poszedł do szynkowni, wziął cicho z nad głowy spiącéj Magdy z szafeczki flaszkę wódki — i wyniósł ją na pole.
— Na, masz, to pójdzie na rachunek — pamiętaj.
Szymon pociągnął co się dało, powtórzył raz drugi, chciał i trzeci, ale go Habe zatrzymał:
— Dosyć ty pijaku. Trzeba, żebyś tylko udawał pijanego, ale nim nie był, bo mógłbyś z czém niepotrzebnie się wygadać. A gdzie ty czapkę podział?
Chłop chwycił się za głowę. Teraz dopiero spostrzegł, że ją, zgubił.
— Widzisz — mówił Abraham — a nuż znajdą tam twoję czapkę i poznają?
— A bo to jedna taka czapka.
— Więc nie poznają? — To dobrze. Czekaj — zdaje mi się, że tu mam jakąś czapkę — zaraz ci wyniosę.
Za chwilę wyniósł mu czapkę z komory. Wtedy chłop ostrożnie na palcach wsunął się do szynkowni, ułożył się pod ławą tuż koło szynkwasu i począł chrapać. Niezadługo za nim wszedł Habe, — postawił odkorkowaną flaszkę na szynkwasie obok spiącéj Magdy i odezwał się głośno:
— Hej, Magda, Magda.
Baba zerwała się przestraszona, nieprzytomna zaspana.