Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy on nie taki człowiek, jak drugi? — Czy on nie płaci, nie daje jeść lepiéj od katolika?
— Tylko mnie wykręćcie od kryminału, to i ja i córka odsłużymy wam.
— Tak dziś mówisz, bo z tobą strach, a potém, jak strach minie, to mnie znać nie będziesz.
— Jak mi Boga przy skonaniu potrzeba, tak nie — zaklął się chłop. Przekonacie się, że Szymon nie kłamie. — Tylko mnie ratujcie. — Powiedzcie gdzie uciec. Możeby na Węgry iść, tylko że nie mam o czém.
— Czy myślisz, że tam nie ma policyji, że cię tam nie złapią.
— Więc przyjdzie człowiekowi marnie zginąć — rzekł chłop zrozpaczony spuszczając głowę na piersi.
Żyd tymczasem skubał brodę i myślał. Potém zapytał:
— Czy ciebie nikt nie widział po tém?
— Nikt.
— A córka nie wygadała co przed żandarmami?
— Ona nic nie powiedziała ja ją znam.
— A gdzie byłeś przed tém, nim tam poszedłeś?
— Tu u was w karczmie.
— Nie widziałem cię.
— Byliście pod lasem z waszymi. Tylko stara Magda była za szynkwasem.
— I piłeś co?
— Parę półkwaterków dla nabrania odwagi.
Żyd znowu pomyślał — potém zbliżył się do okna i zajrzał w głąb’ szynkowni. Mała zakopcona lampka kamfinowa paliła się przy szynkwasie, a stara Magda drzemała.
— Idź cicho — rzekł zwracając się do chłopa — wejdź do izby, połóż się pod ławę i udawaj jakbyś od dawna leżał. Potrzeba w tę starę babę wmówić, żeś ty od po-