Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto tu wypił tyle wódki? Czy tu był kto?
— A któżby tu był? Nikogo jakem żywa nie widziała.
W téj chwili głośne chrapanie Łasia słyszeć się dało z pod ławy.
— Wszelki duch pana Boga chwali — zawołała zrywając się jak oparzona i z przestrachem spojrzała pod ławę.
— Kto tu spi? — spytał Abraham nachylając się ze światłem do leżącego i bełkoczącego coś przez sen Szymona.
— Chryste panie, a dyć to ten obieży świat Szymon. — Ja myślałam, co on już dawno poszedł a on sobie w najlepsze tu leży. O! przysięgłabym na niewiedzieć co, że to jego sprawka. O cygańska duszo bodajeś z piekła nie wyszedł...
— Czy on tu dawno tak leży? — spytał żyd surowo.
— A kto go wié? Ta jużciż pewnie że dawno, kiedy psiawiara miał czas na to. — Ano czychał gdzieś w kącie, jak szatan na katolicką duszę, bo ledwie com się zdrzemnęła.
— Ha, to będziesz płacić za wódkę, ja nie mogę być stratnym.
Baba zaczęła zawodzić, lamentować, tłomaczyć się, że ona temu nie winna. Żyd milczał uparcie i dał się jéj wygadać.
— Gdybym wiedział pewno, że to on — odezwał się po niejakimś czasie — no to by on musiał zapłacić. Ale jeżeli go tutaj nie było.
— O! był, był.
— Mogłabyś przysięgnąć na to, że on był ciągle? — spytał żywo.
— Pewnie że mogłabym.
— A, jeżeli tak — to on zapłaci.
Nie trudno się domyśleć, jaki był cel tych pytań