Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pola zamienił w lasy, a ludzi w dzikie zwierzęta. — A co, nieprawda kochany Protaziu?
Nemrod się roześmiał serdecznie, śmiech ten sprawił trzęsienie na całéj okazałéj powierzchni jego ciała — szczególniéj w okolicy żołądka i podbródka. Zapóźno przypomniał sobie, że za ostro wyraził się może o kolei wobec jéj reprezentanta i dla złagodzenia słów swoich dodał:
— No, koléj ma także swoje dobre strony; nie można zaprzeczyć...
— A tak — podchwycił inny — n. p. moja jejmość cieszy się już z tego, że nie będzie potrzebowała trząść się po złych drogach na odpust do Słupczowa, a za pięć godzin będzie mogła być u swojéj ciotki w Krakowie — to mi jazda, aż miło.
— Tak, pod tym względem, to będzie wygoda — wtrącił ktoś znowu.
— I za tę wygodę — odezwał się gospodarz — trzeba będzie pozwolić pokrajać sobie nasze cudne łany, przetrzebić stare lasy, zeszpecić najpiękniejsze okolice. Jak im przyjdzie ochota — to gotowi jeszcze przez nasze cmentarze wytykać linie i gnieść maszynami święte prochy naszych ojców. Mówcie sobie co chcecie, ale te koleje z przeproszeniem pańskiém (te słowa zaadresowane były do technika) to wymysł szatański — i dla tego ja nie dam ani kawałka ziemi.
— To cię wywłaszczą.
— Niech wywłaszczą — odezwał się z ferworem gospodarz znowu pięścią w stół uderzając, że aż szklanki i kieliszki zabrzęczały — niech wywłaszczają: niech biorą gwałtem, a dobrowolnie nie dam, jakem Radoszewski.
— To znaczy, że zamiast wziąć za morgę 600 reńskich a może i więcéj, dostaniesz pan zaledwie trzysta, gdy