Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa gospodarza były potrochu obrazą dla niego, bo on to reprezentował koléj. Chciał jakoś zagodzić tę sprawę i dlatego odezwał się prędko:
— Ależ Radosiu wywłaszczą cię — zmuszą — mają do tego prawo. Nieprawdaż panie Kowalski. Bo ten pan od kolei.
— Pan od kolei — a to przepraszam — ale to się nie stosuje do pana. Pan robisz co ci każą, ot tak jak żołnierz na wojnie: każą mu się bić i bije się, bo to jego obowiązek. Tu tylko zarząd winien.
— O ile wiém, — odparł Kowalski — przyspieszenie budowy kolei ma jedynie na celu, aby przyjść w pomoc ludności wiejskiéj, zagrożonéj głodem i podnieść byt obywateli zrujnowanych kilkoletniémi klęskami i nieurodzajami.
— Terefere mospanie dobrodzieju — wyrwał się Fiderkiewicz — kolei nie było, a ludzie żyli. Jak chcą pomódz, to niech stworzą nam kredyt w banku, a ludowi niech dadzą zapomogę w ziarnie i gotówce, to przecież krótsza droga. — Kto tam na tém zarobi, chyba żydzi.
— Dla czego koniecznie żydzi? — Macie panowie lasy, szaber, kamień — to wszystko można będzie spieniężyć.
— A kto będzie pilnował roli? — To nie dla nas interes.
— Niech ich tam las trzaśnie z ich koleją — huknął tubalnym głosem Nemrod — nie mieli co lepszego robić jak koléj. Jeżeli dotąd było mało zwierza w lasach, to teraz go wcale nie będzie, — nie będzie nawet po co ze strzelbą wyjść w pole.
Jacenty chciał znowu osłodzić swojemu przyszłemu in spe zięciowi tę pigułkę — i odezwał się żartobliwie.
— Naszemu Nemrodowi idzie tylko o to, żeby miał gdzie polować. Gdyby to od niego zależało, toby wszystkie