Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się moje podczas pańskiego wejścia do tego pokoju przed kilkoma dniami, i wytłumaczyć mu się z tego. Twarz pańska przypomniała mi żywo człowieka, z którym dawniej byłem w blizkich stosunkach.
— Pańskiego brata zapewne, a mego ojca. Czujko poruszył się znowu niespokojnie na krześle i spojrzał z przestrachem na mówiącego.
— A więc pan rzeczywiście jesteś synem Kazimierza? Jakież masz pan na to dowody?
— Metrykę moją, świadectwo ślubu moich rodziców, testament mego ojca i list jego — a i tę pieczęć — dodał przypomniawszy sobie i pokazując Czujce pieczątkę z krwawnika zawieszoną na piersiach.
Czujko dotknął się drżącemi rękami krwawnika, obejrzał go i rzekł.
— Tak, wątpić trudno, masz pan wszystko, co potrzeba, aby nas potępić i zgubić.
Do tego jeszcze musisz pan mieć jeszcze owe kartki z ksiąg kościelnych, które mi zginęły z pokoju przed kilkoma dniami.
Teodor zarumienił się z oburzenia i odrzekł z godnością:
— Sądziłem, że pan mi je oddałeś ze świadomością i własną wolą, jako moją własność.
— Więc sam je panu dałem? W takim razie nie mam do pana żadnéj urazy.
Spuścił głowę na piersi i milczał chwilę, czekając zapewne, co mu powie bratanek. Ale ten milczał uparcie. Miał może ochotę rzucić się na piersi stryjowi, przywitać go serdecznie; ale zimny spokój starego, którego charakter znał już z opinii, wstrzymywał go od tego. Bał się zimnego przyjęcia i nie chciał wydawać się śmiesznym z tym wybuchem czułości, która rozmiękczała mu serce